Black Afgano – zapach, który zostaje na skórze jak tatuaż

Zapachy odchodzą. Ten wsiąka w skórę.

Ten zapach zostaje jak atrament na skórze
Włącz to, zanim zaczniesz czytać

Pierwszy haust. Dymny, lepki, ciężki jak atrament rozlany na pergaminie. Wypełnia przestrzeń powoli, zostaje w niej jak obietnica, której jeszcze nie rozumiem. Nie był przyjemny. Nie próbował się podobać.

Był pierwszym zapachem, który nauczył mnie, że perfumy mogą być czymś więcej niż tylko aromatem. Mogą pisać historię. Mogą tworzyć mnie.

Noc zamknięta w butelce

Pierwsze sekundy to ciemność. Haszyszowy dym, gorzka żywica, skóra, która pachnie jak coś, co już dawno spłonęło. Przymykam oczy – czuję czarny atrament, palone drewno, coś mineralnego, chłodnego.

Nie jest oczywisty. Jest jak noc, która nie daje się zdefiniować – surowa i magnetyczna jednocześnie.

Nie ocieka słodyczą, nie jest gładki ani dopracowany w klasycznym sensie. Ma w sobie niepokój, który działa jak magnes.

Black Afgano nie pachnie jak trend. Nie pachnie jak coś, co ma się podobać. To zapach, który wybiera Ciebie, a nie odwrotnie.

Pierwszy, który coś zmienił

Każdy ma w życiu taki moment, kiedy coś się przestawia. Gdy nagle zaczynasz czuć się inaczej, widzieć siebie inaczej. Dla mnie tym momentem był Black Afgano.

Zbliżałem się do czterdziestki. Był to ten moment, kiedy czułem, że coś się zmienia, ale jeszcze nie wiedziałem dokładnie co. Szukałem siebie.

Wiedziałem, kim byłem przez lata, ale czułem, że chcę coś podkreślić. Nie poprzez rzeczy, które noszę, ale przez to, jak się w nich czuję.

Black Afgano pojawił się w tym momencie jak znak. Nie było w nim nic łatwego, nic oczywistego.

Był surowy, dymny, intensywny. Ale kiedy go nosiłem, czułem, że to, co czuję na sobie, sprawia, że w środku też jestem pewniejszy.

Nie wiem, czy to był efekt zapachu, czy tego, co zacząłem w nim widzieć. Wiem tylko, że od tamtej pory nie mogłem go zostawić.

Black Afgano nauczył mnie, że perfumy mogą być czymś więcej niż dodatkiem. Mogą kreować postać, dopisywać brakujące wersy do twojej historii. Był jak atrament – zostawiał ślad, którego nie dało się wymazać.

Jak wyglądałby Black Afgano, gdyby był filmem?

Gdyby Black Afgano było filmem, byłoby sceną nakręconą w czerni i bieli, w barze, gdzie dym unosi się nad szklanką whisky.

Gdyby było bohaterem, byłoby kimś, kto wie, że nie wszyscy muszą go zrozumieć.

To zapach, który mógłby pachnieć Travis Bickle w „Taksówkarzu”, gdy gasił papierosa na desce rozdzielczej swojego żółtego Forda.

To zapach, który unosiłby się w powietrzu w „Sin City”, gdzie światło latarni odbija się od mokrej kostki brukowej.

To zapach „The Lighthouse”, wilgotnych ścian, szaleństwa, ciemnej głębi oceanu.

Jeśli musisz zapytać, czy Black Afgano jest dla Ciebie – to znaczy, że nie jest. Ale jeśli go poczujesz i coś w Tobie się poruszy – to znaczy, już Cię wybrał.

Niektóre zapachy się kończą. Ten zostaje.

Są perfumy, które się zużywa. Które mijają jak kolejny sezon, kolejny trend. Black Afgano nie jest jednym z nich.

Nie pachnie chwilą. Pachnie tożsamością.

Pachnie mną.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *