Cztery flakony. Cztery utwory. Jeden rytm skóry.

Zawsze czułem zapachy jak dźwięki. Niektóre perfumy nie pachną. One grają.
Nie w klasycznym sensie synestezji. Raczej jakby nuty rozkładały się po ciele jak gitara basowa w uchu – głęboko, intymnie, bez pytania. Zapach zostaje dłużej niż słowo. Dłużej niż spojrzenie. Czasem nawet dłużej niż wspomnienie.
Niektóre perfumy nie pachną. One grają. Wchodzą w ciało jak riff, pulsują gdzieś pod mostkiem, zostają na skórze dłużej niż czas. Kiedy zamykam oczy, widzę obrazy. Kiedy oddycham głębiej, słyszę dźwięki. Cztery flakony. Cztery historie. Jeden wspólny język — rytm, który czuję pod palcami.
TRACK 1: Młodość. Asfalt. Ucieczka.


Nie zaczyna się od zapachu. Zaczyna się od decyzji.
Explorer pachnie jak pierwszy wyjazd bez planu. Jak asfalt w lipcową noc, kiedy nie boisz się zgubić, bo wiesz, że wszystko, co Cię czeka, jest przed Tobą. Ma w sobie coś szczeniackiego, ale szczerego. Coś między drzewną bazą a świeżością, która nie udaje.
Rod Stewart śpiewa, jakby biegł. Jakby miał w oczach błysk, którego nikt mu nie odbierze. Ten zapach to nie bunt. To wolność. Taka, która jeszcze nie zna ceny, ale już wie, że warto. Nałożony na skórę pachnie jak pierwszy wybór, który podejmujesz dla siebie.
“They were young and they were the only ones…”
Zamykam flakon. Przekręcam pokrętło. Nowy utwór.
TRACK 2: Ciało po słońcu


Ten zapach nie ma początku. Wchodzi miękko, jak światło przez firankę.
Sol Salgado pachnie jak ciało, które zmarzło, a potem ogrzało się słońcem. Ciepło nie słoneczne, ale ludzkie. Jakby ktoś położył Ci dłoń na plecach w dobrym momencie. Rolling Stones tutaj nie grają do tańca. Oni przypominają, że święci to ci, którzy popełnili błędy i dalej stoją. Ten zapach jest właśnie taki – doświadczony, wyrozumiały, cielesny.
Nie pachnie świeżo. Pachnie… prawdziwie. Jak pot i sól, które zostają po bliskości. Jak ślady, które nie znikają po prysznicu.
“You’ll never make a saint of me.”
Znowu cisza. Krótsza niż poprzednio. I kolejna nuta.
TRACK 3: Głos, który nie pyta


To nie jest zapach. To fanfara. Jakbyś wchodził w przestrzeń i ona Cię rozpoznawała.
Masculin Pluriel ma wszystko, co męskie bez potrzeby udowadniania czegokolwiek. To drzewo bez dramatyzmu. Lawenda bez kosmetyczki. Skóra bez skóry. Pachnie jak cisza mężczyzny, który wie. Jak garnitur, który nie musi być nowy, bo już się ułożył do ciała. Morricone prowadzi ten zapach jak orkiestrę – każda nuta ma sens, żadna nie jest zbędna.
W nim nie idę. W nim stoję. I wiem, że nie muszę nic więcej.
“Nie chodzi o to, co noszę. Chodzi o to, co ze mną zostaje.”
Końcówka płyty. Jeszcze jeden utwór. Ten, który zostaje w głowie.
TRACK 4: Modlitwa dla niewierzących


Nie wiem, czy to zapach. To wyznanie.
Papyrus Oud jest jak list, który piszesz i nigdy nie wysyłasz. Trochę o wierze, trochę o stracie. Ma w sobie coś mokrego – jak zapach ziemi po burzy, i coś surowego – jak pergamin, który trzymał czyjeś sekrety. W Nicku Cave’ie ten zapach znajduje swój głos: szeptany, łamiący się, ale spokojny.
Nie noszę go na randki. Noszę go, kiedy chcę być blisko siebie. Kiedy chcę czuć, że jestem miękki, ale nie słaby. Że wolno tęsknić.
“And I believe in love, and I know that you do too…”
Zamknięcie – jeden rytm skóry
Zamykam flakony, ale dźwięk nie milknie. Każdy z nich zostawił coś więcej niż zapach. Pachnę jak muzyka, której się nie zapomina.
A Ty? Jaki utwór gra Twoją skórą?
“Niektóre perfumy nie pachną. One grają.”