Zapach asfaltu, denim i dźwięk przewijanej kasety – rzeczy, które się nie starzeją

To nie są tylko rzeczy

Ten blog nie jest o perfumach, denimie i muzyce. Nie tak dosłownie. Jest o tym, jak te rzeczy przechowują czas, jak stają się częścią mojej historii, jak potrafią przywołać coś, co wydawało się dawno zgubione.

Nie jestem kolekcjonerem zapachów, znawcą japońskiego denimu ani krytykiem muzycznym. Jestem gościem, który coś przeżył, który pamięta świat sprzed internetu i dla którego niektóre rzeczy nie tracą znaczenia, mimo że świat pędzi dalej.

Zapachy, które noszą wspomnienia

Pamiętam pierwsze perfumy, które naprawdę coś dla mnie znaczyły – Fahrenheit. Pachniał jak rozgrzany silnik dużego fiata na parkingu pod blokiem, jak welurowe fotele i asfalt po deszczu. To był zapach wolności, buntu, czegoś, co nie miało jeszcze słów.

Lata później w moje ręce trafiło Black Afgano. Gęsty, ciemny, dymny – jak noc spędzona w drodze, kiedy jedziesz przed siebie, słuchasz Joy Division i nie zastanawiasz się, dokąd. Wtedy zrozumiałem, że perfumy to nie tylko kompozycja zapachowa, ale wehikuł czasu – zamknięta kapsuła chwil, które można otworzyć jednym psiknięciem.

Jeans, który starzeje się razem ze mną

Pierwsze jeansy kupowałem tam, gdzie kupowało się wszystko – na Stadionie Dziesięciolecia. Czasem były trochę za szerokie, czasem za bardzo błyszczące, ale wtedy nie miało to znaczenia. Potem przyszły Levi’sy – wydawały się szczytem stylu i trwałości, chociaż po latach wiem, że miały swoje ograniczenia.

A potem w moje życie wszedł selvedge denim. Kupiłem pierwsze Iron Heart trzy lata temu i nagle spodnie przestały być tylko spodniami. Początkowo sztywne, jakby chciały mnie odepchnąć, z każdym dniem stawały się bardziej moje – marszczyły się tam, gdzie zginałem nogę, blakły tam, gdzie słońce uderzało najmocniej. Każda para nosi na sobie ślady życia. I właśnie to jest w tym najlepsze.

Dźwięki, które nie pozwalają zapomnieć

Pierwsza kaseta, którą dostałem, to T.Love. Pierwszy winyl, który włożyłem do gramofonu, to The Beatles. Wtedy muzyka nie była czymś, co leciało w tle – była częścią tożsamości. Każda piosenka była jak kapsuła czasu, a kasety przewijało się długopisem nie tylko dlatego, że tak było taniej, ale dlatego, że każda sekunda tej muzyki coś znaczyła.

Dzisiaj mamy playlisty, streaming, muzykę dostępną wszędzie i o każdej porze. Ale tamta muzyka z tamtych czasów wciąż pachnie magnetofonową taśmą, kurzem winylu, szumem radia w starej beemce. Jest jak ślad, który zostaje na ubraniu po dymie ogniska – niby niewidoczny, ale zawsze wyczuwalny.

Po co to wszystko?

Bo czas zostawia ślady – na skórze, na ubraniach, w pamięci. Bo zapachy, jeansy i muzyka to nie tylko przedmioty, ale fragmenty nas samych.

Ten blog jest właśnie o tym – o rzeczach, które się nie nudzą, o emocjach zapisanych w materiałach, dźwiękach i zapachach.

Nie muszę nikogo zapraszać. Jeśli wiesz, o czym mówię, to miejsce jest także dla Ciebie.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *